środa, 24 lipca 2013

Rozdział 3. ,,Na miejscu"


Rose wyjrzała przez okno i zobaczyła ponad 3 metrowego człowieka, z siwą brodą. Ubrany był w płaszcz ze skóry, a w ręce trzymał brązowy parasol. Był tęgi i szeroki w pasie, ale twarz miał przyjazną i miłą. Widziała jak witają się z nim inni czarodzieje.

    -Rose, idziesz? - spytała zniecierpliwiona Molly, która chciała jak najszybciej zobaczyć Hogwart.

    -Tak! Tak!- krzyknęła uradowana, że to już dziś ujrzy przewspaniały zamek, który tak często ukazywał się w jej wyobraźni. Chwyciła za bagaże, i ruszyła w kierunku wyjścia z przedziału.

    - Ej, nie zabieramy bagaży. Przecież to szkoła dla czarodziejów! Mama mówiła mi, że w sposób magiczny bagaże znajdują się w dormitoriach, przy naszych łóżkach!

    - Mi też! Haha! Z wrażenia już o tym zapomniałam. Chodźmy już, bo umrę z niecierpliwości!

     Dziewczynki wysiadły z pociągu, wzrokiem poszukując grubego pana. Stał koło lokomotywy wymachując swym parasolem. Nawoływał pierwszaków. Młode czarodziejki jako pierwsze podeszły do niego i grzecznie powiedziały dzień dobry. Hagrid uśmiechnął się na ich widok i powiedział:

    - O cholibka, Rose, córa Rona i Hermiony! - otarł oczy ogromną chusteczką.

    - Skąd pan to wie? - zdziwiła się Rose.

    - Masz oczy po mamie, ale nos i usta po tacie. Nigdy nie zapomnę jak oni się tu uczyli. Codziennie przychodzili do mnie, pocieszali, odkrywali jakieś tam tajemnice. O, a ty jesteś bardzo podobna do Padmy Patil!

    - To moja mama. - powiedziała dumnie Molly. - A Seamus Finnigan to mój tata!

    - O! Seamus! Jego pamiętam z tego, że zawsze coś wybuchało mu na twarz. Hoho,        cholibka. Wspomnienia przejęły mój mózg. Ale trzeba żyć teraźniejszością, prawda dzieciaki? Prawda? - Hagrid na myśl o jego najlepszych latach w szkole popłakał się jak małe dziecko.

    Rose powiedziała mu, że jej rodzice na pewno przyjdą go odwiedzić. Hagridowi poprawił się humor i zwołał do siebie pierwszorocznych jeszcze raz. Dziewczynka w tym czasie obserwowała powozy bez koni, które jechały, wioząc na sobie uczniów ze starszych klas. Zastanawiała się, jak to możliwe. Nagle Molly tyrpnęła ją, aby pokazać jej piękne, rozległe jezioro, a na nim 10 małych łódek, oświetlonych światłem księżyca i lampionami.

    - Chyba będziemy nimi płynąć do szkoły! – tyrpnęła Rose jeszcze jeden raz, aby sprawdzić, czy słucha.

    - Pirszoroczni, do łódek! – krzyknął pół olbrzym, i łódki zaczęły się wypełniać małymi człowieczkami. Rose i Molly weszły ostatnie z małą pomocą Hagrida. Siedziały na łódce razem z gajowym, i sześcioma uczniami. Olbrzym podliczył uczniów, stwierdzając, że kogoś brakuje.

    - Każdy z was ma swojego kolegę przy sobie? Ni ma jednego uczniaka, cholibka. Czekajcie tu, ja zaraz wrócę, i ani mi się waż któreś odpływać albo wychodzić z łódek.

    Hagrid wyszedł z łódki. Ta się ostro przechyliła, i pierwszoroczni czarodzieje omal z niej nie wypadli. Rose nawet musiała nogami zahaczyć o siedzenie.

    - Psst, Rose! – rozległ się z tyłu znajomy głos.

    - Albus! Od kiedy tu jesteś?!

    - Od początku? Haha, byłaś taka zamarzona o ukochanym, że nawet kuzyna nie zauważyłaś! HAHA!

    - Przestań, wcale nie myślałam o ,,ukochanym”. A poza tym to Cię zauważyłam. – oburzyła się dziewczynka i odwróciła się plecami od chłopca. Była zbyt podekscytowana, żeby zajmować się pierdołami. 

    - O! Panna Rose się oburzyła! Łoho! – stwierdził ironicznym tonem Albus Potter.

    - Nieprawda!

    - Prawda! Hahaha! – Tu Albus dojrzał parasol Hagrida. Rzucił się na niego i już go trzymał w dłoni, kiedy Molly chwyciła go za rękę.

    - Co robisz?

    - Nic… Po prostu, yy.. chciałem ten, no… zobaczyć…

    - Jasne, Potter. Oddawaj! Ale już! – krzyknęła Rose.

    - Śmieszna jesteś.

    - Ej, łódź odpływa! – zauważył jakiś uczeń siedzący z tyłu.

    - Albus, zatrzymaj ją! – lamentowały Molly i Rose.

    - Nie umiem! Jestem tylko dzieckiem, myślicie, że dałbym radę ją zatrzymać?!

    - O! Albus już nie jest dorosły!

    - Jestem… To znaczy… Nie ważne, mamy ważniejszy problem na głowie! - Spokojnie, płyniemy. Dopłyniemy do brzegu, i nic się nie stanie!

      - Tak? To zobacz! Przed nami jest skała! Rozbijemy się, jeżeli ktoś tego nie zatrzyma. Rose mówiąc to zdanie obróciła się, patrząc na inne łódki, które stały w miejscu, a uczniowie coś krzyczeli. – Nie ma dla nas ratunku! Zginiemy! To miał być najpiękniejszy dzień w moim życiu! Ty to zepsułeś!

    - Ja zepsułem? Ja? Trzeba było nie uruchamiać łodzi!

    - Ja uruchomiłam? Chyba raczej ty!

    Łódka płynęła coraz szybciej. Molly i Rose przytuliły się do siebie i czekały, aż się rozbiją. Byli dosłownie centymetr od skały. Wszyscy zaczęli piszczeć i wyć. Nagle skała zniknęła. Po prostu była, coś huknęło i tyle. Uczniowie nie wiedzieli co się stało. Płynęli dalej, nie odzywając się w ogóle do siebie. Usłyszeli z oddali krzyk Hagrida.  Mówił coś o parasolu i różdżkach. Uczniowie obejrzeli się, a Albus jako jedyny zrozumiał o co chodzi olbrzymowi.

Wyrwał z ręki Molly parasol i z całej siły rzucił go w stronę profesora. Wpadł do wody, ale o to chodziło. W ten sposób się nie roztrzaskał. Gajowy wbiegł do wody po swą różdżkę, wyszeptał coś i łódka cofnęła się do brzegu.

    - Co, cholibka, się tu stało? Ja poszedłem szukać ucznia- wskazał palcem na małego Daniela Curry – a wy w tym czasie zdążyliście tak daleko odpłynąć. Cholibka, martwiłem się. Profesor Dumbledore by się zdenerwował, jakby wam się coś stało.

    - Przepraszamy…

    - Dobra, szybko, bo spóźnimy się na ucztę. Rozliczę się z wami kiedy indziej.

    Hagrid ponownie wgramolił się na łajbę, stuknął parasolem w czubek i odpłynęli. Wszyscy byli szczęśliwi i krzyczeli. Tylko Rose zastanawiała się, jak to możliwe, że skała zniknęła? Przecież na brzegu był tylko gajowy, a nie miał wtedy swojego magicznego parasola. Żaden z uczniów nie mógłby tego zrobić, ponieważ różdżki wędrowały razem z kuframi do dormitoriów, a poza tym wszyscy byli w drodze do Wielkiej Sali. Jej rozmyślania znowu przerwało szturchnięcie ze strony Molly. Ale nawet dobrze, gdyż zza drzew wyłaniał się ogromny zamek. Dzieci straciły dech w piersiach. Tylko Hagrid uśmiechał się zadowolony. Hogwart był wielki. Dużo większy, niżli Rose to sobie wyobrażała. Małe okienka świeciły się żółtym światłem, sprawiając, że nastrój panujący na jeziorze stał się tajemniczy, gdyż małe światełka migały na zalewie. Mnóstwo wieżyczek, schodów i kopuł znajdowało się na ogromnej skale. Łodzie zmierzały w kierunku małego domku na wodzie. Hagrid wyjaśnił dzieciom, że tam trzeba wyjść z łodzi i samodzielnie wspiąć się po długich schodach. Uczniowie nawet go nie słuchali, ponieważ widok był oszałamiający. Księżyc wychylał się zza chmur, tworząc groźne cienie na twarzach dzieci.

    Po paru minutach, które wydawały się godzinami dopłynęli do hangaru na łodzie.

    - Pirszoroczni, jesteśmy na miejscu. – rzekł dumny Hagrid. Odetchnął i pomógł czarodziejom wyjść z łodzi na ląd. Kiedy wszyscy zostali obsłużeni pomocą, profesor zaprowadził ich na schody.

    -Musicie iść tam, na samą górę. – wskazał palcem bardzo odległy punkt. Dzieci były przerażone, że będą musiały tyle przejść. I to jeszcze po schodach!

    - A nie ma jakiejś innej drogi? – śmiało zapytał Albus.

    - Jeżeli tak bardzo chcesz, to możesz wejść po skałach. – zadrwił z niego gajowy, kazał nie marudzić i gromada wbiegła na schody. Pierwsze metry schodów zostały przebiegnięte ze szczęściem. Zostało jeszcze parę kilometrów! Zziajani czarodzieje wspinali się, każdy stopień przynosił im trud. Po 20 minutach wyczerpującej podróży w górę, udało się. Byli przy wejściu. Wśród dzieci wybuchło zdziwienie, gdyż Hagrid już tam był.

    - To kara za ruszanie mojego parasola. – zaśmiał się.

    - No nie! Proszę pana! – lamentowali czarownicy.

    - Macie za swoje! A teraz za mną, jesteśmy spóźnieni co najmniej 5 minut. Jazda!

 

1 komentarz: